Miastotwórcza funkcja barów i restauracji. Czyli czemu Duńczycy tęsknili za bodegami?

Dlaczego po tym jak wszystkie restauracje, kina, teatry i inne instytucje zostały zamknięte na czas pandemii to wielu Duńczyków z utęsknieniem, spoglądało w stronę lokalnych pubów?

  • Isbjorn 
  • Tagensborg
  • Borges 
  • Karusellen
  • Axelborg
  • Kanal 
  • Bo-bi
  • Lygtens Kro
Photo by Nikola Jovanovic on Unsplash
Czym jest tak naprawdę bodega?

Z definicji jest to bar, z nisko podwieszonym sufitem, w którym dozwolone jest palenie w środku oraz w którym całymi dniami i wieczorami przebywają okoliczni mieszkańcy. Przez to, że można palić, i praktycznie każdy z tego przywileju korzysta, dla mnie nie palacza, taka wizyta jest zawsze słodko gorzka. Z jednej strony piwo jest tutaj tańsze i panuje niepowtarzalny kopenhaski klimat, ale z drugiej strony nawet po krótkiej wizycie wszystkie ubrania lądują automatycznie w koszu na pranie. 

Chociaż byłem za mały, żeby pamiętać, to podejrzewam, że sytuacja jest podobna do polskich barów z lat 90 tych-tyle, że do kwadratu. W bodedze najczęściej można spotkać starsze osoby, dla których bar ten jest miejscem spotkań ze znajomymi, przyjaciółmi i sąsiadami.  Co prawda, młodsi ludzie też często się w nich pojawiają, ale bodega jest zazwyczaj zdominowana przez osoby starsze. Przynajmniej tak to wygląda w mojej lokalnej bodedze o nazwie Isbjorn, czyli niedźwiedź polarny, prowadzonej przez pewnego Szweda, gdzie zdecydowaną większość stanowią seniorzy. 

Czym jest bodega? Bo na pewno nie jest ona zwykłym barem. Bodega to coś więcej. To miejsce kształtujące więzi lokalnej społeczności. Nawet po kilku wizytach, na ulicy rozpoznaję osoby, które często tam przebywają. 

Jestem pod dużym wrażeniem tego fenomenu. Jak nie siliłbym się na opisanie bodegi, jakich epitetów i słów bym nie użył, nigdy nie oddam prawdziwego ducha bodegi. To trzeba przeżyć na własnej skórze. Dym ulatniający się z uchylonych drzwi. Śpiewy czy głośne wywodu podchmielonych lokalsów. To jest właśnie moim zdaniem dobry przykład oddający plan Organizacji Turystycznej Kopenhagi Wonderfull Copenhagen na Nowy Lokalizm w turystyce. 

Photo by Rūta Celma on Unsplash

To właśnie takie miejsca, zdominowane przez lokalnych mieszkańców, z tanim piwem i sypiącymi jak z rękawa opowieściami barmanem są miejscami, które oddają ducha miasta. Oczywiście to zależy także od grubości portfela, bo pewnie wielu ducha Kopenhagi będzie próbowało odnaleźć w NOMIE, czyli jednej z najpopularniejszych i najlepszych restauracji w Danii. Jednak, odwiedzając znajomych w Kopenhadze bodega to obowiązkowy punkt na mapie turystycznej.

Bodega tworzy i pielęgnuje relacje. Po 5 minutach jesteś w stanie rozmawiać i żartować niemal z każdym. Po duńsku lub angielsku. Dodatkowo od czasu do czasu zadzwoni dzwonek. Oznacza to, że ta osoba, która nim zadzwoniła stawia piwo dla wszystkich obecnych w barze.  Ale bodega to nie tylko miejsce, gdzie idzie się spotkać ze znajomymi. To miejsce spędzania czasu. Grania w gry, szachy, warcaby, domino czy obstawianie wyników sportowych. To także wspólne wyjazdy, zdjęcia, z których zdobią potem ściany baru. To także kolacje wigilijne czy wspólne oglądania meczów. 

Bodega to także szkoła. Gdy mój znajomych chciał obcować z duńskim, udał się do naszej lokalnej bodegi, aby próbować rozmawiać z ludźmi po duńsku. Wszyscy byli bardzo dumni i pomagali mu poznawać nowe słówka. Mimo że zdominowana przez lokalsów bodega, przynajmniej ta moja lokalna, jest otwarta na ’obcych’. 

Nawet nie mówiąc po duńsku, mogę czuć się tam dobrze, a zagadują do nas czasem osoby, usłyszawszy, że nie mówimy po duńsku, łamanym angielskim starają się kontynuować rozmowę. Nawet po kilku wizytach w takim pubie i kilku rozmowach z barmanem, możemy nawet liczyć czasem na piwo na koszt firmy. Co jest bardzo miłe, ale na szczęście mały butelkowany klasyczny duński Tuborg, nie kosztuje więcej niż 20 koron, a więc ok. 10 zł za butelkę, co na skandynawskie standardy jest bardzo przystępną ceną. 

Tym trudniej wyobrazić sobie co wiele ludzi musiało poczuć, gdy ich lokalna bodega została całkowicie zamknięta na długie tygodnie. Okoliczni użytkownicy bodegi tłumnie przenieśli się na ławki do parku, tuż obok baru, gdzie dalej spożywali różne napoje wyskokowe, opalali się, ale przede wszystkim dalej spędzali z sobą czas. I tak całe dnie. Przy okazji uważając, aby nie było ich więcej niż 10 osób, bo było to zabronione. A policja codziennie przejeżdżała tuż obok i rzucała na nich okiem. 

Nic więc dziwnego, że gdy od 18 maja można było z powrotem otworzyć restauracje i bodegi, to w lokalnych gazetach pojawiły się artykuły na ten temat. A w nich mnóstwo zdjęć uśmiechniętych starszych osób z piwem w ręku. Potrzeba tak wiele i tak niewiele, aby być szczęśliwym. Niestety moja lokalna bodega ku mojemu zdziwieniu  i nie tylko mojemu pozostaje zamknięta. Czekamy na wielkie otwarcie.

Kopenhaga to miasto, które jak chyba żadne, które do tej pory odwiedziłem całkowicie, zależy od pogody. Jednak gdy przez prawie pół roku jest szaro i deszczowo życie miejskie nie znika, a przenosi się wewnątrz. Więc zarówno puby jak i restauracje kreują to miejskie życie przez cały rok.

Tak samo w zależności od pogody, nie zmienia się zbytnio liczba rowerzystów, bo mieszkańcy miasta zawsze jeżdżą na rowerze, ale jest to zdecydowanie mniej przyjemne na jesieni niż na wiosnę. Jak mawia znane skandynawskie przysłowie: nie ma jednak złej pogody, są tylko złe ubrania.

Photo by Nick Karvounis on Unsplash

Gdy przychodzą pierwsze wiosenno-letnie dni, życie na ulicach Kopenhagi zmienia się nie do poznania. Ludzie masowo okupują trawniki, zamawiając jedzenie z pobliskich restauracji i pizza barów lub po prostu siedzą w restauracjach. Niektóre ulice zamieniają się w ulice imprezowe, po których ciężko jest się wieczorem poruszać. 

Po obserwacji Kopenhagi przez kilka miesięcy uważam, że to właśnie usługi, a szczególnie restauracje i puby odpowiadają za kreowanie życia miejskiego. Niby nie jest to nic nadzwyczajnego, bo tak się dzieje w większości miast, jednak czuje, że Kopenhaga ma coś w sobie z południa Europy. Z Hiszpanii czy Włoch. A więc gdy tylko pogoda sprzyja, życie uliczne eksploduje. Dlatego też cieszę się, że było mi dane doświadczyć całkowitego przeciwieństwa, czyli pustych ulic w czasach pandemii, bo mogę teraz doceniać to, jak barwna jest Kopenhaga. 

Wracając jednak do tematu bodeg. Coraz częściej pojawiają się w nich także młodzi ludzie. Piwo jest tanie, bary klimatyczne i jest ich dość dużo. I choć nie byłem w wielu bodegach, do tej pory to, czuje, że ich siła twórcza miejskiego życia i więzi społecznych leży w poczuciu identyfikowania się i przynależności, którą odczuwają odwiedzające je osoby.  Nic więc dziwnego, że po tym jak kilka dni temu puby i restauracje wróciły, to ludzie tłumnie zaczęli w nich przebywać i często wygląda to tak, jak by żadnej pandemii w międzyczasie nie było. 

Po zamknięciu dla użytku publicznego parku na Islands Brygge przez bezmyślność przebywających tam ludzi obawiam się, że w innych miejscach miasta będzie podobnie. Po kilku piwach mało kto będzie pamiętać o jakimkolwiek social distancingu, i mam nadzieję, że nie skończy się to tak, że za jakiś czas możemy mieć powrót pandemii. 

Podobną obserwację dokonało zresztą dokonało kopenhaskie biuro urbanistyczno-projektowe GEHL. W swoim raporcie o zmianach  z korzystania z przestrzeni publicznych w duńskich miastach przed i w trakcie pandemii, jasno zauważa, że kiedy zmysły ludzi są wyostrzone i skupiają się na czymś konkretnym to zapominają o utrzymywaniu odpowiedniego dystansu. Dzieje się to przede wszystkim w spontanicznych momentach w przestrzeni miejskiej, kiedy np. kupujemy owoce czy warzywa na straganie czy odbieramy jakieś zamówienie.

Pytanie jest tylko takie czy człowiek jako zwierzę stadne, jest w stanie poskromić swoje naturalne potrzeby kontaktu z innymi na rzecz zdrowia (swojego i stadnego)? 

Photo by Fabien Bazanegue on Unsplash

To, że bary kreują życie miejskie, już wiemy. Ale w tym kontekście przeskoczmy na drugą stronę globu, do Nowego Jorku. Miasto, które po przemianach pod wodzą Janette Sadik-Khan – komisarz wydziału transportu Nowego Jorku w latach 2007 – 2013 i zamknięciu wielu ulic dla samochodów na rzecz tworzenia stref pieszych, znowu proponuje kolejne kroki w dążeniu do poprawienia jakości życia mieszkańców. I nie chodzi mi tu o tworzenie kolejnych ścieżek rowerowych kosztem dróg dla samochodów, a o tym jak priorytetyzowanie powinno być otwarcie restauracji i nowe formy ich funkcjonowania.

Nowojorczycy tęsknią za restauracjami, a więc między innymi dlatego, znany architekt restauracji David Rockwell, od wielu dni tworzy za darmo, z własnej inicjatywy plany i wizualizacje dla nowych potencjalnych restauracyjnych ogródków otwartych w miejscach przeznaczonych wcześniej m.in dla parkingów dla samochodów.

Urząd miasta Nowego Jorku próbuje stworzyć specjalne miejsca dla jedzenia na zewnątrz w post pandemicznej rzeczywistości. Jak mówi architekt, ekspansja restauracyjnych ogródków na ulicach Nowego Jorku, nie tylko pomoże restauracjom przetrwać, ale także, pozwoli nowojorczykom na powrót do (nowej) normalności. 

Photo by Shawn Ang on Unsplash

Urząd chce zmusić prezydenta miasta de Blasio, aby ten wyznaczył w mieście specjalne strefy do jedzenia na zewnątrz. Przez zwiększenie powierzchni jadalnej restauracji będą mogły w dobie regulacji zwiększyć też liczbę swoich klientów. Restauracje te miałyby otworzyć ogródki na częściach ulic, chodników czy placów miejskich. Jednak póki co, major de Blasio nie widzi restauracji jako części pierwszej fazy rozmrażanie gospodarki, w której znajduje się przemysł konstrukcyjny i produkcja. 

Jak miałby taki ogródek kawiarniany wyglądać? Przede wszystkim byłby on dużo większy i z mniejszą ilością stolików, niż te dotychczasowe. Jednak wykorzystując przestrzeń całego pasa jezdni, wciąż mógłby pomieścić wielu klientów. Ogródki powinny być zbudowane ze specjalnych platform, które szybko się rozstawia, co pozwoliłoby na łatwe i szybkie wprowadzenie zmian.  Zobaczymy jednak, jak ta sytuacja się rozwinie i czy pomysły oraz rysunki Rockwella zamienią się w rzeczywistość. 

Jako urbanista, który obserwuje i interesuje się przemianami na świecie, uważam, że ekspansja ogródków kawiarnianych to właściwy kierunek. Ludzie zawsze będą potrzebowali jeść, a część z nich robi to głównie w restauracjach. Biorąc pod uwagę, jak ważnym elementem kreowania miejskiego życia są restauracje, a  także biorąc pod uwagę to, że wiele biznesów gastronomicznych bardzo ucierpiało podczas pandemii, uważam, że ich otwieranie i wspieranie powinno być jednym z priorytetów.

Choć ucierpieć mogą na tym firmy dowożące jedzenie, które sporo zyskały w czasach pandemii, to uważam, że w dalszym ciągu będzie wiele ludzi, którzy nie będą chcieli chodzić do restauracji, głównie z obawy przed zarażeniem się wirusem. Dlatego też wciąż zamawiajmy jedzenie online jeśli tak wolimy, ale pamiętajmy też o wspieraniu restauracji, odwiedzając je. Bo kontaktu z ludźmi nic nam nie zastąpi. 

Bardzo chętnie poznam też Waszą opinię na ten temat. Dzielcie się nią, pisząc na Facebooku lub na info@urbcast.com

Zapraszam do wysłuchania tego odcinka podcastu:

03: Miastotwórcza rola barów i restauracji. Czyli czemu Duńczycy tęsknili za bodegami?

Źródła:

Council Seeks Open Streets for Restaurants, Defying de Blasio (Again!)

https://www.nationalgeographic.co.uk/travel/2014/09/copenhagen-bodega-scene

https://staygenerator.com/parallel/articles/copenhagen/bodega-bars-the-neighbourhood-beer-bunkers-of-co?lang=sv-SE

https://covid19.gehlpeople.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *